Marysia

Share your story

Aborcja w domu

2016 Poland

Jestem młodą, uczącą się i pracującą kobietą z jednego z dużych miast w Polsce. O tym, że jestem w ciąży dowiedziałam się w 8 tygodniu. Od dwóch lat miałam założoną antykoncepcyjną wkładkę domaciczną, nie planowaliśmy z moim partnerem dziecka. Spirala jest statystycznie bardzo skuteczną metodą zapobiegania ciąży, a metod hormonalnych nie mogłam stosować ze względu na to, że choruję na cukrzycę 1 typu. Na nieszczęście pół roku przed zajściem w ciążę rozpoczęłam leczenie dermatologiczne preparatem zawierającym retinoidy (pochodne witaminy A). Te leki są znane z bardzo poważnego wpływu teratogennego (uszkadzającego płód), o czym informował mnie lekarz dermatolog. Kiedy zrobiłam test ciążowy w domu, na początku nie mogłam uwierzyć, że doszło do tak fatalnego zbiegu okoliczności. Natychmiast zadzwoniłam do mojego ginekologa, który przyjął mnie w swoim prywatnym gabinecie jeszcze tego samego dnia. Lekarz potwierdził ciążę. Powiedział mi, że fakt, że od pół roku przyjmuję leki mające działanie teratogenne, jest wskazaniem do przeprowadzenia aborcji. Wypisał skierowanie do szpitala. W szpitalu, na izbie przyjęć, młoda lekarka odesłała mnie mówiąc, że potrzebne jest zaświadczenie lekarskie o uszkadzającym płód działaniu przyjmowanego przeze mnie leku. Ponownie odwiedziłam mojego ginekologa, który wystawił zaświadczenie z prośbą “o rozważenie przeprowadzenia zabiegu aborcji”. Wróciłam na izbę przyjęć, gdzie przyjął mnie inny młody lekarz. Chłopak nie widział co zrobić, zadzwonił do swojego przełożonego, który kazał mu skierować mnie do poradni genetycznej, znowu po jakieś zaświadczenie. Następnego dnia pojechaliśmy do wskazanej poradni. Kiedy w końcu udało nam się zobaczyć z lekarzem, poprosiłam o wystawienie zaświadczenia o możliwych skutkach działania leku na rozwijający się zarodek. Profesor, który nas przyjął, zignorował moją prośbę, zaproponował jedynie wykonanie badań prenatalnych za kilka tygodni. Kiedy roztrzęsiona powiedziałam, że przecież takie badania nie są w tanie wykryć wszystkich możliwych nieprawidłowości, które mogą potencjalni wystąpić u płodu narażonego na działanie teratogennych leków, odparł tylko, że “to trudno”, po czym powiedział, żeby nie zabierać mu więcej czasu, bo ma jeszcze kolejkę pacjentów. Tego dnia ja i mój partner zrozumieliśmy, że w naszym kraju nikt nam nie pomoże – aborcja w Polsce jest legalnie dostępna tylko w niektórych przypadkach, między innymi w sytuacji, kiedy “badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. Teratogenny wpływ retinoidów jest powszechnie znany w środowisku naukowym – informacja o skutkach działania tych leków na płód jest umieszczona na każdym opakowaniu preparatu, niczym ostrzeżenie o skutkach palenia na paczce papierosów. Wszyscy lekarze, z którymi się kontaktowałam, doskonale o tym wiedzieli, ale miałam wrażenie, jakby traktowali mnie niczym potencjalne zagrożenie. Czułam, że próbują się mnie pozbyć. Następne dni wspominam jak koszmar senny, z którego nie da się obudzić. Wiedziałam, że nie mogę podjąć ryzyka kontynuowania ciąży. Nie mogłam znieść myśli o tym, jak urodzenie dziecka bez rąk i nóg, albo ciężko niepełnosprawnego intelektualnie, wpłynie na całą moją rodzinę. Chciałam przerwać ciążę jak najszybciej. Myśl o tym, że zarodek z dnia na dzień staje się coraz bardziej ludzki, była dla mnie bardzo bolesna. Od pewnego czasu czułam budzący się we mnie instynkt macierzyński. Na pewno w innych okolicznościach cieszyłabym się z ciąży. Po długich rozmowach postanowiliśmy przerwać ciążę na własną rękę za pomocą środków farmakologicznych. Skontaktowaliśmy się z Women on Web, tabletki zostały wysłane pocztą do Polski. Niestety czekaliśmy już ponad tydzień, a paczka nadal nie przekroczyła granicy naszego kraju. Bardzo bałam się przeprowadzania aborcji w domu w 10 czy 11 tygodniu ciąży. W końcu udało nam się uzyskać pomoc od znajomego lekarza, który wypisał mojemu partnerowi receptę na dostępny w polskich aptekach Arthrotec, preparat na zapalenie stawów zawierający misoprostol – środek o działaniu poronnym. Ciążę przerwałam w domu pod koniec 9 tygodnia. Duża ilość leków spowodowała u mnie wysoką gorączkę, nudności i rozwolnienie. Ból był dokuczliwy, ale do wytrzymania. Skurcze macicy trwały pół nocy, później wyczerpana zasnęłam. Następnego dnia po południu zgłosiłam się na izbę przyjęć szpitala położniczego, mówiąc, że poroniłam. Przyjęto mnie od razu. Zrobiona mi badania, które wykazały, że aborcja nie była całkowita. Zatrzymano mnie w szpitalu na 2 dni, w trakcie których próbowano wywołać u mnie dalsze poronienie za pomocą tych samych leków, które przyjęłam wcześniej w domu. Z tą różnicą, że podawano mi je dopochwowo, a nie podjęzykowo i w dawce mniejszej niż ta zalecana przez Women on Web. Leki nie zadziałały na mnie w ogóle. Kiedy po 2 dawce misoprostolu, przy braku jakiejkolwiek reakcji mojego organizmu, zapytałam lekarkę, czy mogę je przyjąć doustnie, odmówiła i nie chciała wskazać przyczyny. Następnego dnia przeprowadzono mi zabieg łyżeczkowania. Pamiętam, że pytałam lekarza, czy jest możliwość użycia metody próżniowej (ta metoda, jako bardziej bezpieczna i nowoczesna, jest wykorzystywana w większości zachodnich krajów). Nie wiedziałam wtedy, że w Polsce żaden szpital nie posiada aparatury do tej metody. Co ciekawe, lekarz próbował mi wcisnąć kit, że „metoda próżniowa nigdy nie jest całkowicie skuteczna, zawsze trzeba dodatkowo zrobić łyżeczkowanie”. Na szczęście zabieg pod narkozą trwał bardzo krótko - kiedy się obudziłam, nie czułam bólu, ani nie krwawiłam intensywnie. Wieczorem wypisano mnie do domu. W czasie pobytu na oddziale poznałam dziewczynę, która powiedziała mi, że również wywołała u siebie poronienie za pomocą tabletek. To, że w Polsce odmawia się prawa do legalnej aborcji kobietom, nie znaczy, że jej nie dokonują. Tego, czy poronienie nastąpiło z przyczyn naturalnych, czy zostało wywołane poprzez przyjęcie leków, nie da się stwierdzić w badaniu lekarskim. Kobietom na oddziale na którym przebywałam nie zapewnia się żadnej formy wsparcia czy pomocy psychologicznej – widziałam tylko przemykającego korytarzem księdza. Nikt nie pyta pacjentki o zgodę na uczestnictwo studentów medycyny w badaniach i zabiegach. Jednak najbardziej szokujące było dla mnie zmuszenie do podpisania oświadczenia, które podsunięto mi zaraz po przyjęciu na oddział. Oświadczenie dotyczyło decyzji pacjentki o zrzeczeniu się prawa do pochówku lub dokonania pochówku „dziecka nienarodzonego”. W oświadczeniu zaznaczono, że w razie zrzeczenia się pochówku przez matkę dziecka (nikt nie pytał w oświadczeniu o ojca dziecka!), zajmuje się nim Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Po paru miesiącach od tego trudnego przeżycia czuję się znowu dobrze. Wiem, że miałam tak naprawdę dużo szczęścia – nikt nie zamknął mnie w więzieniu ani nie zmusił do rodzenia wbrew mojej woli.

Did the illegality of your abortion affect your feelings?

Czułam, że lekceważone są moje prawa, że odbierana jest mi godność i niezależność.

How did other people react to your abortion?

Duże wsparcie partnera. Nikt inny nie wiedział.

Camila Gray

I had an abortion,im having my abortion.

Bel

Tak, miałam aborcję

Jay

I had a medical abortion when i was 18 years old at 5 weeks pregnant. Yes, it…

Aguaperdida Pam

Fue una decisión muy difícil pero estoy segura de que fue la mejor.
Un embarazo

Mitzi .

I had an abortion. And i know that was the best choice.

.

Aborté a mis 18, a unos cuantos meses de mi graduación de preparatoria.
Me…

Rocio Rocio

14 semanas

keira

Chcę mieć kontrolę. Zrobiłam to i NIE ŻAŁUJĘ.

Wzięłam pierwszą tabletkę, czułam…

Vicky

I had an abortion

takaja

zrobiłabym to jeszcze raz

V

Minęło 5 miesięcy. Nie żałuję swojej decyzji, Ale żałuję że tak musiało się…

Nicole

No estaba segura que iba ser de mi futuro.

Liz Price

I had an abortion

Jane

I had 2 abortions

Bab

J'ai arrêté un processus de vie

Paula Paula

Miałam aborcję... to była trudna decyzja, nigdy nie zapomnę...